czym jest dla mnie wiara

4.9 (61) Wiara w siebie to kluczowy element osiągnięcia sukcesu i szczęścia w życiu. Jednakże, dla wielu ludzi, brak pewności siebie jest przeszkodą w realizacji swoich marzeń. W tym artykule dowiesz się, czym jest wiara w siebie oraz jak uwierzyć w siebie i zacząć działać na rzecz swoich celów. 1. Wiara powierzchowna, oparta jedynie na wychowaniu, uczuciu i pewnych przyzwyczajeniach, w obliczu trudności załamuje się. Bóg chce, by człowiek wierzący został w wyniku prób wiary ogołocony z tego, co stanowiło jedynie podpórki wiary; co nie było autentycznym przylgnięciem do Chrystusa, oparciem się na Nim i powierzeniem się Jemu. To poczucie pewności i samouznania, które pozwala nam działać z odwagą i determinacją, podejmować wyzwania i radzić sobie z trudnościami. Silna wiara w siebie jest kluczowa dla osiągania sukcesu i rozwijania swoich talentów i zainteresowań. Pozwala nam stawiać sobie wyzwania i dążyć do naszych celów, niezależnie od przeszkód To wmówienie sobie że jest się wyjątkowym i że coś się uda. Każdy ma nadzieje. Prawie każdy jest egoistą. Prawie każdy sądzi że będzie kimś specjalnym, jest kimś lepszym, bo coś osiągnie, a jeśli nie to nie przez siebie, tylko przez ograniczające go środowisko. To chyba najbardziej pospolita nadzieja. Dla mnie był Kimś bardzo odległym i prawie nierealnym. Pojawiał się w mojej głowie w chwilach zwątpienia, rozterki i w momentach kiedy sama siebie pytałam co dalej. Był jak dobry wujek, który zabiera na ciastko kiedy jest źle, ociera chusteczką zapłakane oczy i rozumie lepiej niż wszyscy wokół. Bande Annonce Une Rencontre Sophie Marceau. Czym jest dla mnie wiara? Autor Wiadomość Dołączył(a): So lis 29, 2003 12:52Posty: 1364 Cytuj:A czy można być szczęsliwym i jednocześnie być kaleką, cierpiącą nadodatek? Co człowiekowi daje tę moc i siłę dy się uśmiechać przez łzy. Jaka jest ta tajemnica ludzkiego szczęścia? To nie sprawa tego kim jesteśmy czyni nas nieszczęśliwymi, tylko nasza niezdolność do zaakceptowania samych siebie. Nie wiem na ile wiara pozwala tego dokonać, moim zdaniem to raczej ucieczka niż stawienie czoła problemowi. Łatwiej wciskać sobie kit o wielkim planie i niezwykle złożonym sensie, Bogach i demonach, niż po prostu przyjąć do wiadomości naszą naturę i naturę naszej rzeczywistości. Nie trzeba mocy by sie uśmiechać, i nie trzeba czynić tego przez łzy. Trzeba jednak przestać sią ciągle pytać "dlaczego ja?", "jaki to ma sens?" i roztkliwiać się nad sobą. Moim zdaniem samo życie jest sensem samym w sobie. Dążenie do celu (nieważne jakiego), walka z własną słabością, szukanie wiedzy to jest piękno istnienia. Piękno które leży w samej podróży. Jakie znaczenie ma to czy droga gdzieś się kończy, albo co nas czeka u celu? So sty 01, 2005 19:58 wiking Dołączył(a): Pt lis 12, 2004 21:57Posty: 2184 Nie zgadzam sie z Teofilem, wiare w isnienie Boga maja tez zle duchy, najwazniezniejsza jest wiara Bogu, nie w Boga, w Jego istnienie. Np. moga istniec, teorycznie istoty na innych planetach, ale to nie zmienia mojego zycia. Obojetnie czy w nie wierze czy nie. A wiara Bogu ma zasadnicze znaczenie. So sty 01, 2005 20:03 Alus Dołączył(a): Śr cze 02, 2004 17:39Posty: 41854 ..."bo w Nim wszystko, co istnieje ma sens" - to oznacza:wierzę w Boga i wierzę Bogu. So sty 01, 2005 20:34 APOLINARY Dołączył(a): Pn gru 13, 2004 22:04Posty: 5 cierpienie To bóg wie dlaczego moze za grzechy swoich rodziców,tak mówi biblia czary albo inne przeklęte praktyki przekleństwo przechodzi z pokolenia w pokolenie. Kto moze zrozumiec poczynania boga ,my ludzie nawet nie mamy prawa sie nad tym zastanawiać. przeciez nie znasz calej sytuacji wszystkich ludzi co i dlaczego,bóg to wie bo On jest absolutem i wie rzecza jest zaufac ze bóg ma racje i wie lepiej,i to jest wiara i poznac to łatwizna,ale zaufac uwierzyc to cięzka sprawa dla mnie tez ale doskonałośc jest niemozliwa,lecz warto jest dązyc. _________________To co jest naprawde wazne to ,prawda. N sty 02, 2005 23:32 Michał z Warszawy-Ursus Dołączył(a): So paź 02, 2004 9:43Posty: 30 Dla mnie wiara to coś więcej niż np. chodzenie do Kościoła. Według mnie jak ktoś wierzy powinien probować naśladować nauke Jezusa. Najłatiwej sprawdzić wiare w ten sopsób czy dany człowiek nie wstydzi się swojej wiary czy w środowisku kolegów mówi że kocha Kościuł, uwielbia w nim przebywać kocha Boga. Dla wielu ludzi wiara to tylko chodzenie do Kościoła w niedziele. Pozdrawiam, życze zdrowia. _________________,,Żebyśmy byli mniej wrażliwi na dźwięk monety a bardziej na łzy"- O. Piotr Ferdin OSCam. Pn sty 03, 2005 19:31 PugCondoin Dołączył(a): So lis 29, 2003 12:52Posty: 1364 Cytuj:Naszą rzecza jest zaufac ze bóg ma racje i wie lepiej,i to jest wiara i poznac to łatwizna,ale zaufac uwierzyc to cięzka sprawa dla mnie tez ale doskonałośc jest niemozliwa,lecz warto jest dązyc. Zawsze miałem dokładnie odwrotne wrażenie. Łatwo jest wierzyć, łatwo jest uciekać w iluzje, a znaczenie trudniej wiedzieć, rozumieć czy akceptować bo to wymaga pracy i to ciężkiej. Dlaczego łatwowierność ma być cnotą? Dlaczego ślepe zaufanie jednej czy drugiej instytucji która składa się wyłącznie ze zwykłych ludzi targanych tą samą naturą co wszyscy inni ma być widziane jako pozytywne? Dlaczego dziecięce postrzeganmie rzeczywistości u dorosłych ludzi wydaje się wam piękne? Przecież to żałosne. Pn sty 03, 2005 22:20 APOLINARY Dołączył(a): Pn gru 13, 2004 22:04Posty: 5 re Poznaj definicje wiary a nie wyda ci sie to zalosne. Albo wierzysz albo nie. Nie kombinuj. _________________To co jest naprawde wazne to ,prawda. Pn sty 03, 2005 23:17 Anonim (konto usunięte) Mnie się dziś wydaje, że nie można traktować wiary tak jak np. hipotez naukowych. Tu chodzi o to, że przez wiarę staramy się sięgnąć czegoś zupełnie ulotnego i wręcz nieuchwytnego dla czystej analizy. Wciąż sądzę, że do transcendencji nie doczłapalibyśmy się nigdy, bo niby jak? Przez Boga ogólnie rozumiemy Kogoś kto stworzył wszystko co badamy. Więc nie dojdziemy do Niego samego. Nie wydaje mi się, żeby to chodziło o to, że wiara leży tu w opozycji do 'wiedzenia, rozumienia, co ma wymagać ciężkiej pracy'. Przecież jeśli tylko ktoś jest w stanie unieść intelektualny wysiłek prowadzenia badań naukowych, to czyni to. Wiara nie ogranicza go w niczym. Zobacz Pug (nawiasem trochę Cię nie było, więc witaj ponownie ), że jeśli faktycznie jest coś po życiu, to dobrze, że ludzie wierzą. Dzięki temu wiedzą, że jest po co żyć, że to wszystko ma jakiś sens. A jeśli jest coś po tym naszym ziemskim życiu, a my odrzucimy jakąkolwiek nadzieję, to praktycznie będziemy marnować czas nam dany na rozpaczanie. Rozpaczanie... rozpaczanie trochę w cudzysłowie, bo nikt nie mówi o jakiejś zapaści psychicznej, ale życie jest wtedy inne. Czytałem teraz wykłady o Wittgensteinie. W sumie ateista, więc trochę po linii Twego światopoglądu, a stwierdza, że według niego wiara nie tyle jest bezrozumna, co raczej rozumna nie jest W tym wykładzie jest takie zdanie: "Każdy, kto czyta Listy Apostolskie, znajdzie stwierdzenie: to nie tylko nie jest rozumne, to jest szaleństwo. To nie tylko nie jest rozumne, ale i nie udaje, że jest". Stąd też w sumie przyznać się muszę do niejednego błędu, bo chyba zupełnie racjonalizowanie wiary jest dla niej też jakąś ujmą i jej coś odbiera. My byśmy chcieli tak wszystko sprowadzić do tego co dziś już wiemy dokładnie o świecie. A ludzka świadomość? Wciąż zupełnie nieodgadnionia i możliwe, że zupełnie innego rodzaju zbiór praw fizycznych niż ten który znamy jest potrzebny do jej opisania. Jednak niektórzy chcą uznać, że jest jasne, że po śmierci nic nie ma, a nie znają działania konstruktu zwanego Pug zarzuciłbyś, że jestem wrzucony w czas i miejsce i dlatego widzę świat jak widzę. Tyle, że ja nie widzę powodu, żeby zmienić ten światopogląd na inny. On ma pewien sens. Ma ręce i nogi, no i dlaczego przechodzić z wiary w Boga, który jest miłością do np. Boga islamu? A czemu zostać zupełnym sceptykiem? Tzn. ja nawet wiem jak to jest, bo ja wcale nie tak spokojnie pozostaję przy wierze, więc mi nie zarzucaj też aż takiego wygodnictwa. W wieku 17 lat przez ponad rok nie chodziłem na Msze, a potem dopiero zacząłem rzeczywiście wierzyć. Potem znowu, jeszcze na początku rozmów na uderzyłem w ateizm. To zupełnie w sumie nieważne i nikogo to nie interesuje w co i kiedy ja tam wierzyłem, ale pokazuję Ci, że wiem dosyć o tym co nie wyjaśnia sensu życia człowieka. Nie może dociec do tak odległej sprawy. To wymaga prawie dokładnej wiedzy o świecie, a tej oczywiście nie mamy. Tu może przyjść z pomocą właśnie religia. Myślę, że oczekiwanie od zwykłego, analitycznego rozumu by odkrył sens życia i czekanie na ten wyrok nie jest to co piszę wydaje Ci się dziecięce? A co jest dorosłe wtedy? Czy odrzucenie wiary, bo to wiara i oczekiwanie, że nauka odpowie na pytanie o sens życia człowieka jest dorosłe?btw: Rozpisałem się. Pn sty 03, 2005 23:34 Irbisol Dołączył(a): Cz gru 02, 2004 19:24Posty: 858 PTRqwerty napisał(a):Nauka nie wyjaśnia sensu życia człowieka. Nie może dociec do tak odległej sprawy. To wymaga prawie dokładnej wiedzy o świecie, a tej oczywiście nie mamy. Tu może przyjść z pomocą właśnie religia. Religia również NICZEGO NIE WYJAŚNIA. Stwierdzenie że jest tak i już a nie inaczej nie jest żadnym wyjaśnieniem. Nauka z kolei nie udaje, że wie wszystko. Ale przynajmniej na nauce można cokolwiek rzeczywiście oprzeć. Wolę kogoś kto mniej obiecuje, ale wszystko realizuje, niż kogoś, kto rzuca frazesami na prawo i lewo bez pokrycia. Kojarzy mi się taki zwrot "kiełbasa wyborcza". Wt sty 04, 2005 20:19 PugCondoin Dołączył(a): So lis 29, 2003 12:52Posty: 1364 Hmm, Cytuj:jeśli faktycznie jest coś po życiu, to dobrze, że ludzie wierzą. Dzięki temu wiedzą, że jest po co żyć, że to wszystko ma jakiś sens. A jeśli jest coś po tym naszym ziemskim życiu, a my odrzucimy jakąkolwiek nadzieję, to praktycznie będziemy marnować czas nam dany na rozpaczanie. Rozpaczanie... rozpaczanie trochę w cudzysłowie, bo nikt nie mówi o jakiejś zapaści psychicznej, ale życie jest wtedy rozpaczanie? Nadzieję na co? Na wieczną egzystencję w tej samej formie? Nic nie jest wieczne, wszystko musi się kiedyś skończyć. Pytanie czy potrafimy cieszyć się z tego co mamy gdy to jeszcze mamy. Po co Ci coś na wieczność skoro nie nie potrafisz tego wykorzystać w czasie który posiadasz ? Zwykły instynkt przetrwania? Paniczny strach przed śmiercią? Wiem, że wiara jest na to środkiem przeciwbólowym, zawsze tak pisałem. Ale to nie leczy przyczyny, tylko uśmierza ból. A moim zdaniem ten ból jest zupełnie bezsensowny a Ci którzy się w nim zwijają czynią to jedynie na własne życzenie. Cytuj:Stąd też w sumie przyznać się muszę do niejednego błędu, bo chyba zupełnie racjonalizowanie wiary jest dla niej też jakąś ujmą i jej coś odbiera. My byśmy chcieli tak wszystko sprowadzić do tego co dziś już wiemy dokładnie o świecie. A ludzka świadomość? Wciąż zupełnie nieodgadnionia i możliwe, że zupełnie innego rodzaju zbiór praw fizycznych niż ten który znamy jest potrzebny do jej opisania. Jednak niektórzy chcą uznać, że jest jasne, że po śmierci nic nie ma, a nie znają działania konstruktu zwanego to przyjęcie zwykle niezbyt dobrze uzasadnionego racjonalnie założenia opierając się głównie na własnych pragnieniach. To wszystko. Nie twierdzę iż wiara jest głupia bezsensowna i bezwartościowa. Jednak uważam ją za ludzka słabość którą można wykorzystać, i mam bardzo niepozytywną opinię o tych którzy moim zdaniem to Tyle, że ja nie widzę powodu, żeby zmienić ten światopogląd na inny. On ma pewien sens. Ma ręce i nogi, no i dlaczego przechodzić z wiary w Boga, który jest miłością do np. Boga islamu? A czemu zostać zupełnym sceptykiem? Tzn. ja nawet wiem jak to jest, bo ja wcale nie tak spokojnie pozostaję przy wierze, więc mi nie zarzucaj też aż takiego niczego Ci nie zarzucam PTR, rolą światopoglądu jest to by ułatwiał a nie utrudniał życie. Byśmy podejmowali prawidłowe decyzje. Może dlatego dopiero perspektywa czasu umożliwia nam stosunkowo obiektywną ocenę i to też pod warunkiem, że nie nauczyliśmy się bardzo sprawnie samych siebie okłamywać ... Nie mam jeszcze dostatecznie dużej perspektywy by być pewnym mojej drogi i Ty podobnie. Zresztą każdy jest inny i każdemu inna droga może wydawać się pociągająca. Cytuj: Myślę, że oczekiwanie od zwykłego, analitycznego rozumu by odkrył sens życia i czekanie na ten wyrok nie jest rozumne. Czy to co piszę wydaje Ci się dziecięce? A co jest dorosłe wtedy? Czy odrzucenie wiary, bo to wiara i oczekiwanie, że nauka odpowie na pytanie o sens życia człowieka jest dorosłe? Czym dorośli różnią się od dzieci? Świat dzieci jest prosty, świat dorosłych skomplikowany. Ta komplikacja jest spowodowana zdolnością do przewidywania następstw naszych czynów i idącej za tym odpowiedzialności, posiadanej wiedzy oraz znajomości własnych ograniczeń i słabości. Dorosłość to przede wszystkim zdolność do akceptacji rzeczywistości tak z jej pięknem jak i brudem. Człowiek w pełni "dorosły"jest gotów wziąść na siebie odpowiedzialność za innych, gdy czyni to osoba niedojrzała, uciekająca przed światem, rezultat może być tylko katastrofą. Wt sty 04, 2005 21:23 Anonim (konto usunięte) Cytuj:... Jakie znaczenie ma to czy droga gdzieś się kończy, albo co nas czeka u celu? ... a dla mnie kres mej drogi ma _podstawowe_ znaczenie i chyba dla tego tak trudno nam się porozumieć w kwestii wiary. Śr sty 12, 2005 17:43 Irbisol Dołączył(a): Cz gru 02, 2004 19:24Posty: 858 Arek napisał(a):Cytuj:... Jakie znaczenie ma to czy droga gdzieś się kończy, albo co nas czeka u celu?... a dla mnie kres mej drogi ma _podstawowe_ znaczenie i chyba dla tego tak trudno nam się porozumieć w kwestii wiary. Nie wiadomo jaki jest cel drogi. Nie wiadomo ten cel czy istnieje. Mimo to zakładasz, że istnieje i że jest ściśle określony - na jakiej podstawie? Śr sty 12, 2005 21:50 Anonim (konto usunięte) Moim zdaniem każdy człowiek nieważne czy wierzy w Boga czy nie, powinien mieć jakiś cel w swym życiu. Do czegoś dążyć. Ktoś tam kiedyś powiedział że : 'Życie bez celu jest jak statek bez sternika' Dla mnie sens życiu nadaje wiara w Boga, wierność nauce Jezusa Chrystusa, wiara w objawienia Maryjne itd. Oczywiście że ateista ma inne cele w swym życiu, ale cele takie to życie ułatwiają. Takie jest moje zdanie. Cz sty 13, 2005 10:55 Irbisol Dołączył(a): Cz gru 02, 2004 19:24Posty: 858 Arek napisał(a):Moim zdaniem każdy człowiek nieważne czy wierzy w Boga czy nie, powinien mieć jakiś cel w swym życiu. Do czegoś dążyć. Ktoś tam kiedyś powiedział że :'Życie bez celu jest jak statek bez sternika' Dla mnie sens życiu nadaje wiara w Boga, wierność nauce Jezusa Chrystusa, wiara w objawienia Maryjne że ateista ma inne cele w swym życiu, ale cele takie to życie ułatwiają. Takie jest moje zdanie. Z tym się zgadzam. Nie świadczy to jednak, że samo zjawisko życia ma jakiś cel. Cz sty 13, 2005 15:07 Anonim (konto usunięte) Ja uważam, że to życie bez jego kontynuacji po śmierci NIE ma sensu. Po cóż by były np. bieda, kłopoty, ucisk - gdzież sprawiedliwość Przecież - gdyby Boga nie było i dusza ludzka nie byłaby nieśmiertelna, nie byłoby sprawiedliwości na świecie zaś życie ograniczałoby się jedynie do zaspokjania własnych potzeb fizjologicznych - najeść się, wyspać się, prokreacja - no moze troszkę kultry dla "szpanu" - i co dalej N sty 16, 2005 2:45 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników Autor Wiadomość Dołączył(a): Śr paź 22, 2008 12:46Posty: 1207 annaeliasz napisał(a):- "Kochać to oddać wszystko i oddać samą to wszystko otrzymać i otrzymać samą siebie od Miłości Miłosiernej." /św. Terresa od Dzieciątka Jezus/ JEZUS JEST MILOSIERNY I SPRAWIEDLIWY gdyby Jego Milosc byla naiwna to 99,99% ludzkosci ladowala by w piekle. Kocham Tereske Mala, czytalem Zolty Zeszyt ale trzeba jeszcze rozumiec to co pisze bo oddac wszystko i siebie nie oznacza oddac swojej wolnosci dla czlowieka zniewolonego nalogiem tylko dla JEZUSA mieszkajacego w tym czlowieku a to jest roznica i jezeli sytuacja wymaga jakichs radykalnych krokow to po przemodleniu nalezy je stawiac tak zeby pomoc powstac JEZUSOWI ktory maltretowany jest w ciele czlowieka uzaleznionego od alkoholu, oczywiscie to wymaga rozwagi i Swiatla Ducha Swietego ale jednoczesnie pomocy ze strony innych ludzi bo Wspoluzaleznienie jest straszne, wiem to po swojej rodzinie, jak wygladaja relacje u mnie w domu. Wez sie kobieto za siebie bo inaczej nie uratujesz swojego meza. . --.. ..- ... // --..-. .--- . // .- -- . -. __1 Kor 13__ Pro dolorosa Eius passione, miserere nobis et totius mundi. Sanctus Deus,miserere nobis et totius mundi. Wt cze 02, 2009 21:58 strumyk Dołączył(a): N sty 11, 2009 9:15Posty: 327 [quote="AHAWA strumyk, poezja moze mowic o Bogu albo o jego karykaturze, Stachura o Bogu nie pisze...[/quote] AHAWA.. poezja Stachury...On ujął w swej poezji, szukanie Boga. Szukał Go przez całe swoje życie... Nie mógł pisać o Kimś, Kogo nie znał. Widocznie nie miał tyle szczęścia co Ty.... Jak piękne są Jego wiersze o tęsknocie, poszukiwaniu Boga... Czy My, nie szukamy Boga na co dzień ? No może poza Tobą AHAWA, bo Ty pewnie z Panem Bogiem jesteś ''za Pan brat''... Pozwolę sobie tutaj wkleić kilka wierszy .Doszukuję się w nich jak to ująłeś ''karykatury Boga'' Ale jakoś nie widzę jej... Prefacja Zaprawdę godnym i sprawiedliwym Słusznym i zbawiennym jest Śmiać się głośno Płakać cicho Deszcz ustaje sady kwitną I tego trzymać się trzeba Zaprawdę godnym i sprawiedliwym Słusznym i zbawiennym jest Iść i padać Z-padłych-wstawać Przeszła wojna Wstaje trawa I tego trzymać się trzeba Zaprawdę godnym i sprawiedliwym Słusznym i zbawiennym jest Śledzić gwiazdy Grać na skrzypcach Astronomia I muzyka I tego trzymać się trzeba Zaprawdę godnym i sprawiedliwym Słusznym i zbawiennym jest Być uważnym Pełnym pasji Dobra wasza Gwiżdżą ptaki I tego trzymać się trzeba Zaprawdę godnym i sprawiedliwym Słusznym i zbawiennym jest Żeby człowiek W życiu onym Sprawiedliwym Był i godnym Żeby człowiek Był człowiekiem Lecą liście Szumi w lesie Wiatr z obłoków Warkocz plecie I tego trzymać się trzeba Musisz mi pomóc Kocham za siebie, kocham za ciebie, Kocham jeden za dwoje. Słońce po niebie, księżyc po niebie, Gwiazdy po niebie, chmury po niebie - Wszystko spoczywa na mojej głowie! Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc, Swoją miłością musisz mi pomóc; Musisz pokochać mnie więcej, Bliżej wyciągać kochane ręce Musisz! Sam nie podołam, sam nie dam rady Unieść tyle miłości. Księżyc i gwiazdy, chmury i słońce, Lody wciąż łamać, ciągle i ciągle, Sił mi brakuje, o pomoc proszę Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc, Swoja miłością musisz mi pomóc, Musisz pokochać mnie więcej, Bliżej wyciągnąć kochane ręce Musisz! Musisz mi pomóc, musisz mi pomóc, Swoja miłością musisz mi pomóc, Musisz pokochać mnie mocniej, Żebym się nie mógł w głęboka wodę Rzucić! Przebyłem noc właśnie Przebyłem noc właśnie i nikt mnie nie wita nikt mi żaden nie mówi - bądź pozdrowiony bądź na śniadaniu tako na wieczerzy a sen niech cię ma między tym a tamtym Przebyłem noc właśnie i nikt mnie nie wita a pracowałem ciężko nad szukaniem nad wyszukaniem tych bram nieśmiertelnych tych bram zatraconych poszukując Przebyłem noc właśnie i nikt mnie nie spyta nikt mnie żaden nie spyta - jak ci się szło jak też ci się szło przez czarne listowie Przebyłem noc mówię i jestem zmęczony nie odwiedził mnie faun ani anioł stróż ani też najmniejszy robaczek świetlisty Gloria Chwała najsampierw komu Komu gloria na wysokościach? Chwała najsampierw tobie Trawo przychylna każdemu Kraino na dół od Edenu Gloria! Gloria! Chwała teraz tobie, słońce Odyńcu ty samotny Co wstajesz rano z trzęsawisk nocnych I w górę bieżysz, i w niebo sam się wzbijasz I chmury czarne białym kłem przebijasz I to wszystko bezkrwawo - brawo, brawo I to wszystko złociście, i nikogo nie boli Gloria! Gloria! Gloria in excelsis soli! Z słońcem pochwalonym teraz pędźmy razem Na nim, na odyńcu galopujmy dalej Chwała teraz tobie, wietrze Wieczny ty młodziku Sieroto świata, ulubieńcze losu Od złego ratuj i kąkoli w zbożu Łagodnie kołysz tych co są na morzu Gloria! Gloria! Gloria in excelsis soli! Z wiatrem pochwalonym teraz pędźmy społem Na nim, na koniku galopujmy polem Chwała wam ptaszki śpiewające Chwała wam rybki pluskające Chwała wam zające na łące Zakochane w biedronce Chwała wam: zimy wiosny lata i jesienie Chwała temu co bez gniewu idzie Poprzez deszcze śniegi wiatry oraz cienie W piersi pod koszulą - całe jego mienie Gloria! Gloria! Gloria! I jeszcze jedno..napisałeś... AHAWA ''bo Wspoluzaleznienie jest straszne, wiem to po swojej rodzinie, jak wygladaja relacje u mnie w domu. Wez sie kobieto za siebie bo inaczej nie uratujesz swojego meza.'' Dajesz znów ''złotą radę''.... Edward Stachura nie jest według Ciebie, dobrym przykładem dla innych bo był człowiekiem uzależnionym.... Ty jesteś współuzależniony z tego co napisałeś o relacjach w domu...więc dlaczego radzisz innym co mają robić ? Czyżbyś był ''lepszy'' od Stachury? _________________Trudno jest dżwigać świadomość własnych trudniej dżwigać kamienie już najtrudniej dostrzec i dżwignąć człowieka. Śr cze 03, 2009 7:56 AHAWA Dołączył(a): Śr paź 22, 2008 12:46Posty: 1207 strumyk, jeśli chcesz zachwycać się taką poezją to polecam duchowość franciszkańską. oczywiście nie potępiam Stachury jako człowieka ale to jaki przykład dawał innym dlatego wole nie propagować jego twórczości tak jak i wole nie propagować np. twórczości Witkacego czy innych ćpunów, bo później organizowane są festiwale typu "Ku przestrodze" na których wszyscy ćpają i piją na cmentarzu u swojego ulubieńca, przecież to czysta demagogia i z życiem nie ma nic wspólnego. Ja wole życie słuchać niż wołanie zza grobu, jak żył to jakoś nikt mu nie pomógł a jak jest trupem to nagle twórczość ćpuna staje się popularna jak nigdy dotąd, czy to jest przypadek? . --.. ..- ... // --..-. .--- . // .- -- . -. __1 Kor 13__ Pro dolorosa Eius passione, miserere nobis et totius mundi. Sanctus Deus,miserere nobis et totius mundi. Śr cze 03, 2009 19:19 strumyk Dołączył(a): N sty 11, 2009 9:15Posty: 327 AHAWA napisał(a):strumyk, jeśli chcesz zachwycać się taką poezją to polecam duchowość franciszkańską. oczywiście nie potępiam Stachury jako człowieka ale to jaki przykład dawał innym dlatego wole nie propagować jego twórczości tak jak i wole nie propagować np. twórczości Witkacego czy innych ćpunów, bo później organizowane są festiwale typu "Ku przestrodze" na których wszyscy ćpają i piją na cmentarzu u swojego ulubieńca, przecież to czysta demagogia i z życiem nie ma nic wspólnego. Ja wole życie słuchać niż wołanie zza grobu, jak żył to jakoś nikt mu nie pomógł a jak jest trupem to nagle twórczość ćpuna staje się popularna jak nigdy dotąd, czy to jest przypadek? Drogi AHAWA..Bardzo Ci dziękuję za radę, ale ja wiem czym mam się zachwycać. Być może poezję Stachury znam dłużej, niż Ty istniejesz tu na świecie...Co do dawania przykładu przez Niego innym.... A Ty, jeśli nie jesteś ćpunem, nie jesteś uzależniony, to znaczy, że jesteś wzorem godnym do nasladowania ? Nie masz sobie nic do zarzucenia? Ne popełniasz błędów ? Nikt nie wymaga od Ciebie , byś propagował Jego twórczość, a na pewno juz nie ja. Piszesz, że to co On tworzył, nie ma nic wspólnego z życiem.. A czym według Ciebie jest życie ? Ciągle nie rozumiem dlaczego za każdym razem jak piszesz o Nim, nazywasz Go ćpunem. On był człowiekiem takim samym jak Ty...jak ja.... I na zakończenie...Jego poezja była zawsze popularna, tylko nie każdy ją rozumie, najlepszym dowodem tego ,że tak właśnie jest, jesteś Ty.... _________________Trudno jest dżwigać świadomość własnych trudniej dżwigać kamienie już najtrudniej dostrzec i dżwignąć człowieka. Śr cze 03, 2009 19:58 AHAWA Dołączył(a): Śr paź 22, 2008 12:46Posty: 1207 strumyk, nie moralizuj z tym wiekiem bo dziadkiem nie jestes... co do reszty pytan to tak sie sklada ze jestem cpunem i alkoholikiem tyle ze trzezwiejacym i wiem o czym pisze, moze ciebie jeszcze na swiecie nie bylo jak ja juz babralem sie w bagnie... . --.. ..- ... // --..-. .--- . // .- -- . -. __1 Kor 13__ Pro dolorosa Eius passione, miserere nobis et totius mundi. Sanctus Deus,miserere nobis et totius mundi. So cze 06, 2009 21:54 strumyk Dołączył(a): N sty 11, 2009 9:15Posty: 327 AHAWA napisał(a):strumyk, nie moralizuj z tym wiekiem bo dziadkiem nie jestes... co do reszty pytan to tak sie sklada ze jestem cpunem i alkoholikiem tyle ze trzezwiejacym i wiem o czym pisze, moze ciebie jeszcze na swiecie nie bylo jak ja juz babralem sie w bagnie... Pewnie, że dziadkiem nie jestem..Jak już to może jestem babcią . Tym bardziej nie rozumiem skąd w Tobie tyle niezrozumienia w stosunku do człowieka uzależnionego, skoro sam nim _________________Trudno jest dżwigać świadomość własnych trudniej dżwigać kamienie już najtrudniej dostrzec i dżwignąć człowieka. N cze 07, 2009 4:33 AHAWA Dołączył(a): Śr paź 22, 2008 12:46Posty: 1207 strumyk napisał(a):Pewnie, że dziadkiem nie jestem..Jak już to może jestem babcią .Tym bardziej nie rozumiem skąd w Tobie tyle niezrozumienia w stosunku do człowieka uzależnionego, skoro sam nim ja go bardzo dobrze rozumiem tyle ze nie popieram propagowania tworczosci takich osob bo to do niczego dobrego nie prowadzi, ludzie zachwycaja sie tworczascia innych ludzi ktorzy zmierzali w ciagu swojego zycia do smierci zamiast zachwycac sie ludzmi ktorzy szukali zycia w prawdzie i w tym sek tkwi... . --.. ..- ... // --..-. .--- . // .- -- . -. __1 Kor 13__ Pro dolorosa Eius passione, miserere nobis et totius mundi. Sanctus Deus,miserere nobis et totius mundi. N cze 21, 2009 22:25 Plus Dołączył(a): Śr lut 25, 2009 15:00Posty: 36 Aby nie zabijać, żyć w trzeźwości i doskonalić się w swojej pracy. + _________________Prymas Tysiąclecia Stefan Wyszyński: Kocham Ojczyznę więcej niż własne serce i wszystko, co czynię dla Kościoła, czynię dla niej. So cze 27, 2009 17:50 annaeliasz Dołączył(a): N mar 01, 2009 9:09Posty: 40 Witam ponownie. Nie zamierzam odgrzewać tematu. We wcześniejszych postach obiecałam, że poinformuję Forumowiczów jeśli sytuacja w mojej rodzinie się zmieni i dlatego postanowiłam dodać parę słów. Pięknej sierpniowej niedzieli, mąż wrócił do domu (był na rybach - jest zapalonym wędkarzem) w porze obiadowej, był porządnie pijany. Byłam przekonana a synowie to potwierdzili, że przyjechał samochodem - sam prowadził samochód. Kierował samochodem często w podobnym stanie, ale nagle we mnie coś pękło... powiedziałam dość! Nie złapała go co prawda policja ( a szkoda), ale ja nie miałam zamiaru dłużej czekać aż coś się stanie. Kolejny raz dotarło do mnie, że przecież on jest potencjalnym zabójcą, samobójcą, zagrożeniem dla innych. Nawet jeśli kogoś lub siebie nie zabije, to może okaleczyć, spowodować niewymierne szkody. Zadzwoniłam na policję. Nie zorientował się, więc gdy policja przyjechała (po ok. 40 minutach od zgłoszenia!) był całkowicie zaskoczony. Oczywiście wszystkiego się wypierał, twierdził, że kolega go przywiózł, a samochód stoi cały dzień na podwórku. Nie chciał iść z policją, nie chciał okazać dokumentów, bez przerwy się stawiał. Byłam trochę zaskoczona jego reakcją bo do tej pory przy obcych zachowywał się jak trusia. Gdy kilka lat temu zabierano go na izbę wytrzeźwień, bo wszczynał awanturę, poszedł z nimi potulny jak baranek. No cóż, do chwili obecnej, choroba poczyniła całkiem duże szkody w jego osobowości. Nie będę opisywać szczegółów, dodam tylko, że na komendzie był tak agresywny, że musieli mu założyć kajdanki! Synowie, co nie było dla mnie zdziwieniem, stanęli za mną murem i złożyli zeznania obciążające ojca. Nie musiałam ich do niczego namawiać, wyjaśniłam im tylko pewne rzeczy, ale to już właściwie po fakcie, ponieważ wszystko działo się tak szybko, że wcześniej nie było na to czasu. Jak się okazało podczas badania, mąż miał dwa promile w wydychanym powietrzu, a od momentu jego przyjazdu do badania minęło ok. półtorej godziny... Nie wiedziałam co będzie dalej, zakładałam, że mąż spakuje się i wyprowadzi, ale nie zrobił tego. Przez kilka dni od zdarzenia deklarował chęć podjęcia leczenia. On szedł do pracy a ja siedziałam przy telefonie o obdzwaniałam wszystkie ośrodki w Polsce, aby został przyjęty. Wiem, że specjaliści zaraz podniosą alarm, że to on powinien szukać ośrodka. Jestem tego całkowicie świadoma i nie uważam, że mąż deklarując chęć leczenia robi wszystkim łaskę i trzeba traktować go wyjątkowo. Uważałam, że dobrze by było tą traumatyczną sytuację wykorzystać, dlatego zależało mi na wysłaniu go na leczenie odwykowe. Za tym, że to ja szukałam ośrodka przemawiały względy praktyczne: on jest w pracy, więc w godzinach dopołudniowych nie ma możliwości niczego załatwić. Problem w tym, że ja także, mimo iż poświęciłam na szukanie ośrodka wiele czasu i pieniędzy niczego nie załatwiłam! W każdym ośrodku, do którego dzwoniłam kazano czekać na miejsce ok dwa do trzech miesięcy. Nie podobała mi się jedynie motywacja męża, otóż chciał podjąć leczenie tylko i wyłącznie po to, aby... odzyskać prawo jazdy...! Twierdził, że rodzina i tak jest dla niego stracona, ponieważ tylko wrogowie tak postępują jak my postąpiliśmy. I od pamiętnej niedzieli traktuje nas jak wrogów. Tym że jestem traktowana jak wróg nie byłam zdziwiona. Żal tylko dzieci, a właściwie starszego syna, który pracuje i będąc niezależny finansowo jest nieprzekupny. Młodszego syna mąż próbował przekupywać na wiele sposobów. Było nawet tak, że w którąś sobotę (przed wypłatą gdy wiedział, że ja nie mam pieniędzy) ugotował i naszykował obiad tylko dla dwóch osób: dla siebie i młodszego syna. Po tygodniu mąż mnie wyśmiał, że nie znalazłam ośrodka, a po ok. dziesięciu dniach, zmienił zdanie i stwierdził, że jednak leczenia nie podejmie, ponieważ jest mu to zupełnie niepotrzebne - on nie musi pić. Sobie i nam próbował udowodnić, że może nie pić. Oczywiście byłam pewna, że takie rzeczy raczej się nie zdarzają i było kwestią dni, że zapije znowu. Mąż stanowi "książkowy wzorzec alkoholika", praktycznie wszystko w jego zachowaniu jest przewidywalne, a jednak nie wiadomo, kiedy nastąpi prawdziwy przełom. Od momentu, gdy się upił, kolejne dni nie obywały się bez piwa. Fakt, że nie możemy mu tego udowodnić, że pił, ponieważ nie pojawił się w domu, nocował prawdopodobnie w domu, ale piętro niżej. Nie jestem pewna, ponieważ nigdy nie sprawdzam gdzie jest i co robi. Następny tydzień: jak wyszedł do pracy w czwartek rano, wrócił w niedzielę przed południem... Gdzie był w tym czasie, nie wiem, ale pił na pewno, bo po trzeźwemu zawsze wraca do domu. I tak żyjemy sobie obok siebie pod jednym dachem. On chodzi na piechotę, jeździ autobusami, bo prawo jazdy zabrane, ale dalej twierdzi, że problemu nie ma. Nadal twierdzi, że to ja powinnam się leczyć. Wszyscy przeżyliśmy traumatyczne zdarzenie, ale jego to nic nie nauczyło, nie podjął żadnych działań, żeby było lepiej choćby dla niego. W związku z tym, że nie ma prawa jazdy został zdegradowany w pracy, szef zabrał mu połowę pensji i zmienił umowę na mniej korzystną. Wiem o zmianach od pracodawcy męża, ponieważ był uprzejmy mnie o nich poinformować. Zapewne liczył, że jak mi przekaże taką informację, to zmienię zdanie, wycofam zeznania z policji i nie będę upierać się na leczenie. Kasa to zawsze argument, ale stwierdziłam, że dla mnie od połowy wypłaty, ważniejsze jest zdrowie i życie człowieka, który jest moim mężem. Gdy mąż definitywnie zrezygnował z leczenia odwykowego, odwzajemniłam szefowi informację, że jednak mąż szybko prawa jazdy nie odzyska. Leczenie mogło być okolicznością łagodzącą, a tak, nic z tego! Zdaję sobie również sprawę z tego, że samo leczenie, biorąc pod uwagę motywację męża, mogłoby być nieskuteczne, on jednak nawet nie spróbował. Miałam nadzieję, że mając kontakt z osobami z tym samym problemem, specjalistami, którzy są w stanie pomóc, inaczej spojrzy na swoje picie, pomyśli trochę, zastanowi się, tym bardziej, że dla niego liczy się bardzo zdanie obcych ludzi, ale niestety. Odgrażał się tylko, że pójdzie do adwokata i tak przegramy sprawę, ponieważ jego nikt za rękę nie złapał, więc jest niewinny, a nasze zeznania są niczym, ponieważ on znajdzie świadków, że było zupełnie inaczej. Jak mniemam tak właśnie zrobił... Wielokrotnie odgrażał się, że jeśli kiedykolwiek w jakiejś sprawie przeciwko niemu złożę zeznania, on znajdzie sobie świadków, którzy wszystkiemu zaprzeczą. Obecnie namawia synów, aby wycofali zeznania przeciw niemu, straszy, że będą karani za fałszywe zeznania. Zastanawiam się jak takie sprawy wyglądają w sądzie: komu bardziej sąd jest skłonny uwierzyć rodzinie i obcym ludziom? Wszystkich, którzy mają tendencje do wyszukiwania syndromów współuzależnienia, chcę poinformować, że nie mam wyrzutów sumienia wobec tego co zrobiłam. Zadzwoniłam na policję nie dla zemsty, jedynym powodem była troska o męża i o tych, dla których on mógł stać się zagrożeniem jako pijany kierowca. Zrobiłam to również dla siebie aby nie czuć się kiedyś współwinną tragedii. Nie mam wyrzutów sumienia, że moim postępowaniem przyczyniłam się do tego, iż mąż stracił coś co stanowiło o jego wartości, dawało poczucie wolności i bycia kimś, umożliwiało wykonywanie zawodu, zarabianie pieniędzy, bycie niezależnym. W tej chwili mam przygotowany wniosek na komisję alkoholową, ponieważ nie zamierzam odpuścić mężowi leczenia, za bardzo zależy mi na jego zdrowiu i na tym, aby żył jak człowiek, nawet jeśli małżeństwa nie będzie można uratować. I zapewniam, takie podejście nie jest syndromem współuzależnienia, ale troską o człowieka! Wszystkim, którzy uważają, że alkoholizm jednego współmałżonka musi skutkować współuzależnieniem u drugiej połówki, chcę powiedzieć, że nie musi to być regułą, bywają wyjątki, ale do tego potrzebna jest również wiedza o problemie. Granice są bardzo płynne i to co inni już zaszeregowali jako współuzależnienie, dla innych jest całkowicie zdrową reakcją, postępowaniem nie wymagającym żadnej terapii. Wystarczy jedynie mądra osoba, z którą czasem można porozmawiać jak z przyjacielem, upewnić się, doradzić co do środków które ewentualnie można zastosować wobec osoby uzależnionej. Od czasu poprzednio pisanych postów rozmawiałam z kilkoma osobami, terapeutami i tylko raz jedna osoba zakwalifikowała mnie na terapię do grupy edukacyjnej. Na pytanie moje, dlaczego uważa, że powinnam z takiej terapii skorzystać, odpowiedziała: "ma pani męża alkoholika, żyje z nim pani dwadzieścia lat, więc jest pani uzależniona"... pusty śmiech mnie ogarnął. Oczekiwałam bardziej konkretnej diagnozy po godzinnej, szczerej rozmowie. Grupa edukacyjna zupełnie nie jest mi potrzebna, ponieważ wciąż wiele czytam na temat alkoholizmu, rozmawiam i mogę ocenić jak bardzo moja wiedza powiększyła się w tym temacie, poza tym uczę się w studium w kierunku uzależnień. Mam z kim porozmawiać o problemie, czasem tylko telefonicznie, ale to zupełnie wystarcza. Nie będę marnować czasu na terapię, ponieważ na takiej terapii nikt nie odpowie na moje pytania... niestety... Choćby na jedno: Czy człowiek ma prawo stwierdzić, że z drugiego człowieka już nic dobrego nie będzie, że jest skazany na całkowitą przegraną, jeśli Bóg stwierdza: "Choćby dusza była jak trup rozkładająca się i choćby po ludzku nie było już wskrzeszenia, i wszystko już stracone, nie tak jest po Bożemu. Cud miłosierdzia Bożego wskrzesza tę duszę w całej pełni" (Dz. 1448) ...lub inne: Wiem czym jest przemoc psychiczna i nikomu tego nie życzę, wiem, że każdy człowiek ma prawo do godnego życia i szacunku... jednakże mogę chcieć zrezygnować, z tego co mi się słusznie należy. Czy mogę przyjąć i ofiarować cierpienie w jakiejkolwiek formie ono zostanie mi zadane w imię wyższych racji, w intencji zbawienia czyjejś duszy? Jeszcze inne... Czy istnieje granica, po przekroczeniu której człowiek przestaje być człowiekiem i kto może to stwierdzić, lub czy istnieje czyn, którego nie można zapomnieć, wybaczyć? … Wielu Forumowiczów zacznie krzyczeć: masochistka! Współuzależniona! Wariatka! Lub jeszcze gorzej … Wiem też, że są i tacy, którzy wspierają mnie w tym co robię dla bliskiej mi osoby i nie uważają, że powinnam uciekać gdzie pieprz rośnie a męża zostawić samemu sobie. Dzięki Bogu, że stawia na mojej drodze takich Ludzi! Oczywiście nikt ostatecznie nie twierdzi, że odejście od alkoholika nie będzie konieczne. Wiem, też że zbyt mocno kocham Tego, który oddał za mnie życie, abym mogła patrzeć spokojnie jak piekło pochłania duszę bliskiej mi osoby. "Głosem sumienia mówisz mi, żeś Ty Miłością jest, że kochać znaczy żyć, nadzieję ludziom nieść Przez radość smutek krzyże i znój, szczęśliwość chwil, przez uśmiech i płacz, przez prawdę, miłość, pokój i miecz, Pochwalony bądź Ojcze mój!" Zastanawiam się jednak, czy istnieje granica, której nie będę potrafiła już przekroczyć i nie dam rady wytrwać do końca, przecież jestem tylko człowiekiem... Wygląda bowiem na to, że mojemu mężowi nie zależy na rodzinie i dzieciach i jest świadomy tego, że nikt mu już nic gorszego nie zrobi, nie wyrządzi większej krzywdy, ponieważ to co było dla niego najcenniejsze już stracił... Dla jasności, mam świadomość, że nie walczę już ani o męża, ani o ojca dla dzieci, a jedynie o człowieczeństwo kogoś, z kim spędziłam więcej niż połowę swojego życia. Tylko czy można zrobić cokolwiek, by człowiek stał się w pełni człowiekiem, skoro on tego nie chce? Dla mnie człowiek, to ktoś o ludzkich uczuciach, posiadający wyrzuty sumienia z powodu karygodnego postępowania, ktoś komu zależy na bliskich... A mój mąż pytał dzisiaj synów... co oni mają z życia? Czy chodzą na imprezy, piją wódkę, piwo z kumplami, robią zadymy? Nie?! To wina matki, która jest debilem i po kretyńsku was wychowała! Uczycie się, studiujecie i tak (censored) z tego będziecie mieć, bo jesteście nieżyciowi, nie umiecie wypić, zabawić się, nie umiecie żyć, a życie to kasa. Tekstów o kasie nasłuchałam się wiele, właściwie u nas to tylko mąż cały czas był i jest "normalny" bo tylko on zarabia - pracuje cały czas. A ja mu cały czas powtarzam, że rodzina nie potrzebuje go jako sponsora, dzieci nie potrzebują go jako idola a ja jako kochanka, ale potrzebujemy do jako męża i ojca! Ktoś, kto według niego nie przynosi pieniędzy jest zwykłym nierobem, darmozjadem, pasożytem. Między innymi dlatego starszy syn nie studiuje dziennie tylko zaocznie, bo ojciec dawno temu powiedział, że jeśli chce się dalej uczyć to musi na to zarobić. A tatuś jest taki biedny, całe życie flaki wypruwał dla nich, a oni mu taki numer wywinęli... Flaki wypruwał to znaczy zarabiał bo tylko do tego jego rola się ograniczała. Owszem jak dzieci były malutkie czasem wstawał w nocy i przewinął dziecko, ale szybko się to skończyło. Znudziło się, bo dzieci przestały być lalkami do zabawy, zaczęły myśleć, zadawać pytania, trzeba było z nimi rozmawiać a nie tylko mówić do nich. Według męża ja nie zrobiłam przez te dwadzieścia lat nic wartościowego, ponieważ większość czasu nie pracowałam zawodowo, więc nie przynosiłam kasy do domu. Wszystko co jest w domu jest jego, bo on na to zapracował i dlatego nie wyprowadzi się. Nikt go do tego nie zmusi i jak wygra sprawę w sądzie to dopiero nam pokaże. Nie wiem czy może wygrać, ale obawiam się, że ma szanse. Poniżej jest link, który warto poczytać. Wiem, że on jest jedynie o przemocy, nie o pijanych kierowcach, ale świetnie oddaje prawdę o polskim sądownictwie. Poza tym, gdybym brała pod uwagę separację lub rozwód... Cóż... jestem dumna, że przyczyniłam się do tego, że moje dzieci są jakie są: nie piją, nie ćpają, nie włóczą się, ale jeden syn uczy się, drugi uczy się i pracuje, pomagają w domu, mają kolegów, znajomych, dziewczyny, są normalni! Starszy ostatnio stracił pracę, ale jak zarabiał pomagał mi finansowo. Wygląda tylko, że nie zaznałam prawdziwej damsko - męskiej miłości. No i mam pecha bo nie mogę znaleźć pracy. Proponowano mi ostatnio pracę w hipermarkecie na kasie za ...5,6 na godzinę... Wygląda na to, że pracując 8 godzin dziennie zarobiłabym ok. 690PLN... Do tego doliczyć przynajmniej godzinę na dojazd i odliczyć ponad 100PLN za bilet miesięczny = ok. 590PLN za 10 godzin dziennie (5 razy w tygodniu)... na rachunki nie wystarczy... Biorąc jednak pod uwagę, że jest to praca na umowę zlecenie, mogłoby być tak, że musiałabym pracować 7 dni w tygodniu... za niewiele więcej. Dowiedziałam się jeszcze jednej ciekawej rzeczy w związku z tym, że jest to praca przez agencję tymczasową, godziny pracy są bardzo elastyczne i może być tak, że zadzwonią i poproszą o pracę przez jedną lub dwie godziny dziennie (odliczając koszt dojazdu, zarobiłabym za to ok. (pięćdziesiąt groszy) za dwie godziny dojazdu + dwie godziny pracy... Dzieci mi powiedziały, żebym się stuknęła w głowę Druga oferta to telemarketing - rewelacja! 1000PLN na rękę. Dojazd też dwoma autobusami ok. 2 godziny w jedną stronę. Dostanę taką kwotę jeśli sprzedam 100 produktów w miesiącu. Na moje pytanie, co będzie jeśli nie wyrobię limitu? (wiem jak wygląda praca w telemarketingu). Odpowiedziano mi, że jeszcze się nigdy tak nie zdarzyło, że ktoś limitu nie wyrobił... No cóż jeśli chodzi o mój cenny czas i pieniądze, które mają być przeznaczone na chleb, ja muszę mieć pewność a nie zapewnienia nieznanej mi osoby, której nie mam obowiązku wierzyć na słowo! Zdaję sobie sprawę, że wiele osób albo wcale albo nie do końca zrozumie o czym napisała, (jak to miało miejsce w poprzednich postach). Specjaliści zobaczą jedynie problem uzależnienia i współuzależnienia, wielu zobaczy to co chce widzieć... ... ale... kto ma oczy niech czyta Poczytajcie, ja jestem zniesmaczona _________________Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny. Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone. Dawajcie, a będzie wam dane; Wt wrz 08, 2009 23:20 wasze sumienie Dołączył(a): Pt sty 23, 2009 12:37Posty: 196 brawo kobieto! w koncu! zachowalas sie na medal. nie wiem tylko dlaczego tolerujesz swojego meza pod jednym dachem. skoro on traktuje ten dom jak hotel.... a ciebie jako wroga? rozumiem ze w jakis sposob jest ci nadal bliski. to w koncu z nim masz dzieci, spedzilas z nim wiele lat i wiele dobrych chwil. i to przy nim chcialas sie zestarzec. ale masz prawo do normalnego szczesliwego zycia. nowego zycia. bo nalezy ci sie to, bo na takie wlasnie zycie zasluzylas. i niewazny jest wiek czy przejscia traumatyczne. wazne jest to czego ty chcesz. i dobro twoich dzieci choc juz dorosle. trzymaj glowe do gory, wyprostuj kark zycze ci znalezienia swietnej pracy, i nowego dobrego zycia. N paź 11, 2009 22:19 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Nie możesz rozpoczynać nowych wątkówNie możesz odpowiadać w wątkachNie możesz edytować swoich postówNie możesz usuwać swoich postówNie możesz dodawać załączników Strona 1 z 1 [ Posty: 11 ] Nie wiem co mam zrobic... Autor Wiadomość Dołączył(a): Wt maja 22, 2018 19:19Posty: 140 Nie wiem co mam zrobic... problem. Narobilem balaganu lekarzom i terapeutom przez moja glupote... teraz nie mam odwagi do nich isc i przyznac sie do bledu. Oni mi chcieli pomoc i narazali sie dla mnie a ja im taka zadyme robilem ze szkoda gadac. Problem w tym ze mam problem z ustaleniem diagnozy i ogulnie w okol mnie toczy sie naprawde wiele problemow roznego rodzaju takze tych prawnych... boje sie isc udac do placowki ktora mi chciala pomoc bo to jest nie latwa sprawa w okol mnie a ja sprawialem same klopoty ludziom ktorzy naprawde mi pomagali... Boje sie tez ze moga mnie za to zamknac poniewaz w stosunku do mojej diagnozy jest duzo problemow prawnych i na mojej osobie tez popelniono pewnego rodzaju przestepstwo swiadomie podaja mi leki przez pewnych lekarzy ktore mi zaszkodzily... ogulnie to jest sprawa jak w jakim filmie kryminalistycznym i nie wiem jak sie polapac w tym wszystkim... dodatkowo mam terqz takiego doła, taka depresje ze szkoda gadac...Prosze pomozcie co mam robic... Pt maja 14, 2021 16:39 Dowiar Dołączył(a): So kwi 10, 2021 15:53Posty: 377 Re: Nie wiem co mam zrobic... Zajmij się naprawianiem szkód jakie wyrządziłeś, to leczy najlepiej z choroby! Nie ma lepszego lekarstwa. Szczere przyznanie do winy oraz naprawianie daje szansę na lżejszy wyrok. Rób coś, nic nie robienie daje doła. Pt maja 14, 2021 16:53 Tomkris Dołączył(a): Wt maja 22, 2018 19:19Posty: 140 Re: Nie wiem co mam zrobic... Dowiar napisał(a):Zajmij się naprawianiem szkód jakie wyrządziłeś, to leczy najlepiej z choroby! Nie ma lepszego lekarstwa. Szczere przyznanie do winy oraz naprawianie daje szansę na lżejszy wyrok. Rób coś, nic nie robienie daje zle mnie zrozumiales... nie zlamalem prawa... nie ja... chodzi o to ze pewni lekarze leczyli mnie lamiac prawo a inni chciali mi pomoc narazajac sie na konflikt z nimi... Teraz Ci lekarze ktorzy mi pomogli maja problemy przez moja glupote a ja nie mam odwagi do nich isc i im o tym powiedziec natomiast boje sie tez ze miarka sie juz przebrala i Ci co mi chcieli pomoc zamkna mnie w za to ze im takiego balaganu zrobilem i nie mowie tu o wiezieniu.... Mam problem z lekarzami.... Pt maja 14, 2021 17:01 Dowiar Dołączył(a): So kwi 10, 2021 15:53Posty: 377 Re: Nie wiem co mam zrobic... Ta sytuacja Ciebie czegoś nauczyła, czy nadal popełniasz głupotę, skorygowałeś to? Pt maja 14, 2021 17:39 Tomkris Dołączył(a): Wt maja 22, 2018 19:19Posty: 140 Re: Nie wiem co mam zrobic... Jesli to teraz sprubuje skorygowac to moge zaplacic za to nawet zyciem... wiem ze to glupie co pisze ale roznie to bywa... nie wiem co mam robic... Pt maja 14, 2021 20:35 Dowiar Dołączył(a): So kwi 10, 2021 15:53Posty: 377 Re: Nie wiem co mam zrobic... Tomkris napisał(a):Jesli to teraz sprubuje skorygowac to moge zaplacic za to nawet zyciem... wiem ze to glupie co pisze ale roznie to bywa... nie wiem co mam robic...Jeżeli nie możesz napisać tutaj czegoś więcej to napisz na priv, nic nie obiecuje, ale spróbuje coś podpowiedzieć. Pt maja 14, 2021 20:45 Kael Dołączył(a): Śr kwi 04, 2012 15:51Posty: 15037 Re: Nie wiem co mam zrobic... Tomkris Dlaczego zaraz tak dramatycznie? Podejrzewasz, ze ciebie ci lekarze zamorduja? Takie masz zle zdanie o nich?W koncu wiedza, ze jestes chorym czlowiekiem i biora na to zdaniem powinienes jasno porozmawiac z zainteresowanymi i wyjasnic watpliwosci. Inaczej (byc moze zupelnie bezpodstawne) obawy i wyrzuty sumienia ciebie wykoncza. Pt maja 14, 2021 20:48 niewazny12 Dołączył(a): Śr kwi 09, 2008 10:19Posty: 1198 Re: Nie wiem co mam zrobic... Tomkris, czy te Twoje wielkie problemy nie wynikają przede wszystkim z trudności religijnych, np. tych z rachunkiem sumienia i spowiedzią? Czy Twoje zaburzenia psychiczne nie koncentrują się przede wszystkim wokół religii?Byłem u spowiedzi i Komunii po raz pierwszy od ponad roku. Nie robiłem jakiegoś bardziej szczegółowego rachunku sumienia... "Boję się" tej praktyki... Tomkris, chyba masz poważne problemy ze skrupulanctwem czy skłonnościami do niego... Mam myśli, że takie osoby w ogóle nie powinny robić dłuższych rachunków sumienia i odbywać dłuższych spowiedzi. Mam "traumatyczne" doświadczenia z długimi rachunkami sumienia czy spowiedziami. W moim przypadku problemy religijne mogą "bardzo wpływać" na mój stan psychiczny według mnie, chociaż myślę, że nawet i wtedy, gdybym nie wierzył w możliwość strasznej kary Bożej, to i tak miałbym takie same orzeczenia dotyczące niepełnosprawności i zdolności do pracy. _________________Bóg jest tylko jeden. Nie ma boga poza BOGIEM. Nie chcę iść do piekła! Nie chcę być potępiony bez końca! Wszystko, co nie jest Bogiem, jest stworzeniem jedynego Boga, jaki istnieje we wszechbycie. Bóg jest niezmienny, bez początku, bez końca. Pt maja 14, 2021 21:53 Robek Dołączył(a): So gru 20, 2014 19:04Posty: 6825 Re: Nie wiem co mam zrobic... niewazny12 napisał(a):Mam "traumatyczne" doświadczenia z długimi rachunkami sumienia czy spowiedziami. W moim przypadku problemy religijne mogą "bardzo wpływać" na mój stan psychiczny według mnie, chociaż myślę, że nawet i wtedy, gdybym nie wierzył w możliwość strasznej kary Bożej, to i tak miałbym takie same orzeczenia dotyczące niepełnosprawności i zdolności do sie piekła? a tego że nagle zaatakują kosmici i wszystkich pozabijają, to tego sie nie boisz? przecież prawdopodobieństwo zaistnienia obu tych sytuacji jest takie samo. _________________Wymyśliłem swoje życie od początku do końca bo to, które dostałem mi się nie podobało. So maja 15, 2021 17:36 Dowiar Dołączył(a): So kwi 10, 2021 15:53Posty: 377 Re: Nie wiem co mam zrobic... niewazny12 napisał(a):Rachunek sumienia jest naMam "traumatyczne" doświadczenia z długimi rachunkami sumienia czy spowiedziami. W moim przypadku problemy religijne mogą "bardzo wpływać" na mój stan psychiczny według mnie, chociaż myślę, że nawet i wtedy, gdybym nie wierzył w możliwość strasznej kary Bożej, to i tak miałbym takie same orzeczenia dotyczące niepełnosprawności i zdolności do sumienia, nie musi być długi, a głownie najważniejszy jest przed samym sobą. My sami sobie stwarzamy największe kary. Należy nauczyć wybaczać nie tylko innym, ale i samemu sobie. Wybacz sobie i idź nie grzesz więcej. Amen!Oczywiście nie należy wpadać w skrajność zbyt łatwego rozgrzeszania się ze wszystkiego jak leci. I druga skrajność ciągłego obwiniania siebie za wszystko. We wszystkim musi być umiar ma moc dawania sobie samemu rozgrzeszenia, jeżeli robi to autentycznie i od serca, a nie mechanicznie czy z pokrętnym zamiarem. Jeżeli przy tym ma wsparcie mądrego kapłana, to będzie miał dodatkowe wsparcie, w dobrej sprawie. So maja 15, 2021 18:16 Tomkris Dołączył(a): Wt maja 22, 2018 19:19Posty: 140 Re: Nie wiem co mam zrobic... Kael napisał(a):Tomkris Dlaczego zaraz tak dramatycznie? Podejrzewasz, ze ciebie ci lekarze zamorduja? Takie masz zle zdanie o nich?W koncu wiedza, ze jestes chorym czlowiekiem i biora na to zdaniem powinienes jasno porozmawiac z zainteresowanymi i wyjasnic watpliwosci. Inaczej (byc moze zupelnie bezpodstawne) obawy i wyrzuty sumienia ciebie podejrzewam ze mnie zamorduja ale moga przymusowo zamknac a wtedy dostana mnie tylko martwego bo nie pozwole im na okol mnie tyczy sie nie latwa sprawa i to jest problem zarowno dla mnie jak i dla osob ktore chca mi pomoc, przynajmniej na razie pomoc... N maja 16, 2021 0:49 Wyświetl posty nie starsze niż: Sortuj wg Strona 1 z 1 [ Posty: 11 ] W rozważaniu przed modlitwą Anioł Pański Franciszek przypomniał, że „skałą” na której Jezus chce budować swój Kościół jest wiara. Komentując niedzielny fragment Ewangelii (Mt 16, 13-20), w którym Chrystus pyta uczniów za kogo Go uważają, Papież zaznaczył, że na to pytanie powinien odpowiedzieć sobie każdy chrześcijanin. Ojciec Święty podkreślił, że Jezus prowokuje Piotra do wyznania wiary, ponieważ chce doprowadzić swoich uczniów do podjęcia decydującego kroku w relacji z Nim. „Każdy z obecnych jest wezwany do zaangażowania się, przemyślenia motywu, dla którego podąża za Jezusem; dlatego w pełni uzasadnione jest pewne wahanie. Nawet gdybym teraz zapytał: kim dla ciebie jest Jezus, myślę, że mógłbyś zawahać się z odpowiedzią. Po pytaniu Jezusa następuje zakłopotanie, które usuwa Szymon oświadczając entuzjastycznie: «Ty jesteś Mesjaszem, Synem Boga żywego» (w. 16) – powiedział Papież Franciszek. – Ta odpowiedź, tak pełna i jasna, nie jest wynikiem odruchu, jakkolwiek wielkodusznego, a Piotr był wielkoduszny, ale stanowi owoc szczególnej łaski Ojca niebieskiego. Bo sam Jezus mówi do niego: „ciało i krew nie objawiły ci tego (nie znalazłeś tego w kulturze, na studiach), ale Ojciec mój, który jest w niebie” (w. 17).“ Gdy Jezus słyszy odpowiedź Piotra zapewnia uroczystym tonem, że to właśnie na nim, na opoce, zbuduje swój Kościół, którego nie przemogą bramy piekielne. Pytanie „Za kogo mnie uważacie?” Chrystus kieruje także do każdego chrześcijanina. „Każdy z nas musi udzielić odpowiedzi, która nie jest teoretyczna, ale wiąże się z wiarą, czyli życiem, ponieważ wiara jest życiem! Dla mnie jesteś... i tu wyznaj to Jezusowi. Odpowiedź ta wymaga również od nas, podobnie jak od pierwszych uczniów, wewnętrznego wsłuchiwania się w głos Ojca i zgodności z tym, co Kościół, zgromadzony wokół Piotra, stale głosi – wyjaśnił Papież. Chodzi o zrozumienie, kim jest dla nas Chrystus: czy jest On centrum naszego życia i celem każdego naszego zaangażowania w Kościele oraz w społeczeństwie.“ Na zakończenie Papież podkreślił, że nieodzowne i godne pochwały jest to, aby wszystkie wspólnoty w Kościele były otwarte na pomoc ubogim i wyjście naprzeciw sytuacji kryzysowych. „Miłość jest najlepszą drogą doskonałości. Jednak warto zadbać, aby dzieła miłosierdzia nie odrywały nas od kontaktu z Panem Jezusem. Miłość chrześcijańska nie jest jedynie filantropią. Z jednej strony jest spojrzeniem na drugiego oczami samego Jezusa, a z drugiej strony jest dostrzeżeniem Jezusa w obliczu ubogich” – zakończył Franciszek. Pełny tekst papieskiego rozważania w tłumaczeniu na język polski TUTAJ «« | « | 1 | » | »» Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 22:56 Rzeczą której nie posiadam i bardzo mi czasem z tego powodu smutno , wiesz? Czymś co daje innym oparcie a mnie niszczy jej brak. Czymś co jest nie realne. Czymś co straciłam. Czyms co mnie smuci. To to dzięki czemu ludzie są szczęśliwi. Albo smutni jak ja. To coś co ogłupiając daje durnowatą nadzieję że to wszystko ma jakiś cel. Coś co chcę ale sama to odrzucam bo nie mogę tego mieć. Największy paradoks mojego życia. blocked odpowiedział(a) o 22:49 Buziekk odpowiedział(a) o 22:50 Pewnością tego czego nie widać, głębokim przeświadczeniem, że rzeczy niewidzialne, ale widzialne w umyśle istnieją i zmaterializują się. Nie wierze w nic czego niema, pozdro przekonanie, czucie w kościach, silne zaufanie swoim przeczuciom blocked odpowiedział(a) o 10:20 versum odpowiedział(a) o 11:04 Czymś, co do Kościoła Katolickiego i kultywowałem tradycję. Nie wnikałem, czy jest to wszystko oparte na prawdzie, bo ufałem Kościołowi Katolickiemu, jako pośrednikowi nagle zacząłem prawdziwie wierzyć w Boga i Biblię, to nastąpiło większe moje zainteresowanie religią i drążyłem temat. Chciałem nawet wstąpić w struktury Kościoła, lub w jakikolwiek sposób prowadzić działalność pewnym momencie doszedłem do przekonania, że Kościół nie jest pośrednikiem wszechmocnego, sprawiedliwego i miłosiernego Boga. Porzuciłem więc wiarę w Kościół i Boga. blocked odpowiedział(a) o 22:58 Coś czego nie chcę bo mnie niszczy od środka i mnie wpieniają wymyślone bożki. Czekam na hejty ja się nie obrażam EKSPERTpiotrżar odpowiedział(a) o 12:04 Wiara to pewność istnienia Boga i tego ze spełni On swoje obietnice„Wiara to nacechowane pewnością oczekiwanie rzeczy spodziewanych, oczywisty przejaw rzeczy realnych, choć nie widzianych” (Hebr. 11:1). wiara jest dla mnie dowodem, wyrazem przekonania, że np. jakieś zdarzenie było prawdziwe :( wiara jest bardzo cenną wartością w życiu człowieka, dla mnie np. ważna jest wiara w Boga Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub

czym jest dla mnie wiara